Ostatnie trzy dni bardziej przypominały szarugi listopadowe niż złoty październik. Jeszcze nie tak niskie temperatury, ale już wilgotno i mglisto. Nawet patrząc na morze nie można było oddzielić wody od nieba. Gdzieś zatarła się granica horyzontu...
Mnie ratowały spacery po przebarwiającym się lesie. Żółty, pomarańcz czy czerwień pomagały, na przekór pogodzie, odnaleźć radość. Drobinki wody osadzające się na twarzy, przy takich kolorach, nie ziębiły, ale nawilżały. A stopy otulone ciepłymi, nieprzemakalnymi traperami niosły w mchy, bez żalu o mokre skarpetki...
W ogrodzie więcej już odcieni ciepłych barw...
W domu dla poprawy nastroju wpatruję się w obrazy najstarszej i zeszyt do angielskiego :)

Mnie ratowały spacery po przebarwiającym się lesie. Żółty, pomarańcz czy czerwień pomagały, na przekór pogodzie, odnaleźć radość. Drobinki wody osadzające się na twarzy, przy takich kolorach, nie ziębiły, ale nawilżały. A stopy otulone ciepłymi, nieprzemakalnymi traperami niosły w mchy, bez żalu o mokre skarpetki...
W ogrodzie więcej już odcieni ciepłych barw...
W domu dla poprawy nastroju wpatruję się w obrazy najstarszej i zeszyt do angielskiego :)
